W powieści Terakowskiej pt „Tam gdzie spadają anioły” jedna z bohaterek usiłuje wymodelować w glinie pietę. Swoją wersję piety: matka patrzy na dziecko, które żyje i cierpi.
- Od tego jest aborcja – wyskoczył nagle Kolo.
- Od czego?
- Od tego, by takie dzieci … przed urodzeniem – ciągnął Kolo z podniesionym czołem.
- Zabić przed urodzeniem? Naprawdę uważasz, że to najlepsze co można zrobić dla chorego? Zabić go?
- Na świecie jest wiele chorych dzieci, które pewnie chciałyby umrzeć – dołączyła Lala.
- Skąd możesz wiedzieć, że chciałyby? Jak je zapytasz, skoro jeszcze się nie urodziły? – żachnął się Conchita.
- Zakładając, że te dzieci chciałyby umrzeć, oceniasz ich życie swoją miarą. A to ich życie.
- Ale te dzieci są ciężarem. Nawet, gdy są kochane, są ciężarem dla rodziców – nie ustępował Kolo.
- Człowiek kochany nigdy nie jest ciężarem. Osoby, które kochają, nigdy nie mówią tak o swoich podopiecznych. Słyszeliście o ruchu hospicyjnym?
Nie słyszeli. Gimnazjaliści, którzy aborcję i eutanazję uważają za dopuszczalną, nie znają słowa „hospicjum”. „Stan terminalny” to również nazwa pusta.
- Lekarze mówią czasem różne rzeczy. Na YouTubie możecie sobie obejrzeć filmiki z ks. Kaczkowskim. On żyje z guzem mózgu już o dwa lata za długo w stosunku do prognoz.
Lekcja się skończyła. Gimnazjaliści rozeszli się. Nie wszyscy.
-
Chciałem pani coś powiedzieć. Gdy się urodziłem, nie miałem czucia w lewej ręce. Lekarze powiedzieli, że tak zostanie na zawsze. Moja mama w to nie uwierzyła. Rehabilitowała mnie długo i bardzo dużo się modliła. I ruszam ręką – Bladolicy na dowód zrobił solidny wymach.