Wiedzący lepiej niż Bóg


Wielodzietność, choć w żywotnych cywilizacjach i w samej Biblii jest znakiem Bożego błogosławieństwa, w Polsce XXI wieku jest głównie zgorszeniem. Sugestia, że to Bóg jest dawcą życia, i że to On a nie my wie lepiej, ile powinniśmy mieć dzieci nieodmiennie wywołuje zgorszenie, a często nawet oburzenie.

Ostatnio sporo jeżdżę po Polsce. Mówię zwykle o życiu i jego obronie, o tym, jak potężną zbrodnią jest aborcja (rocznie na jej skutek ginie sześciokrotnie – przy bardzo ostrożnych szacunkach – więcej osób, niż w czasie całego Holokaustu) i o tym, że aby z nią skończyć trzeba nawrócić się ku Bogu, który jest dawcą życia. A jednym z elementów takiego nawrócenia jest pogodzenie się z faktem, że miłość małżeńska jest i powinna być otwarta na płodność, że płodność jest wielką mocą, a każde dziecko jest niepowtarzalnym darem Bożym, na który trzeba się otworzyć. I właśnie ten element nieodmiennie wywołuje największe zgorszenie.

Jak to? – pytają ludzie. – To nie my mamy decydować, ile mamy dzieci, ale Bóg? To jakiś skandal – pada z widowni. A potem ludzie zaczynają opowiadać, że ich nie stać, że nie mogą sobie pozwolić, że po to mają rozum, by decydować. Podobne wypowiedzi nieustannie czytam na swoim profilu na Facebooku. Ostatnio wrzuciłem tam króciutki cytat z dokumentu Papieskiej Rady ds. Rodziny. „… mniejszym złem jest niemożność zapewnienia własnym dzieciom pewnych wygód życiowych i dóbr materialnych, niż pozbawienie ich braci i sióstr, którzy mogliby dopomóc w rozwoju ich człowieczeństwa i wieść piękne życie w każdej jego fazie i różnorodności” – napisali watykańscy eksperci. Efekt zaś był do bólu przewidywalny. Natychmiast pojawili się czytelnicy, którzy ostro skrytykowali mnie osobiście (tak, jakbym to ja był Papieską Radą ds. Rodziny) i samą radę. „Idiotyzm” – oznajmił jeden z internautów, a pewna pani oznajmiła, że „dobrem jest odnalezienie własnej odpowiedzi czy się chce kolejne dziecko. Dobrem jest odnalezienie spokoju wewnetrzego. dla jedynaka jest byc moze ważniejsze żeby miał szczęśliwą matkę niż rodzeństwo”…

Więcej cytatów już nie będzie, chociaż podobnych (nie ukrywam, że są i inne) znalazłbym jeszcze setki. Ale istotne nie jest cytowanie, a uświadomienie sobie, co za takimi wypowiedziami stoi. Na pierwszy rzut oka można powiedzieć, że rozsądek. Ale wcale tak nie jest. Za tym rozsądkiem skrywa się bowiem głębokie przekonanie, że ja wiem lepiej niż Pan Bóg. On wprawdzie zapewnia mnie, że dzieci są Jego błogosławieństwem, że są dobrem, że płodność jest ogromnym darem dla mnie, dla małżeństwa, dla narodu, w którym żyje, dla świata i dla Kościoła. Ale ja „wiem” lepiej, że dla mnie są one zagrożeniem. Burzą bowiem święty spokój, wymagają poświęcenia (bez przesady) i sprawiają, że moje życie staje się realnie nonkonformistyczne, bo negatywnie oceniane przez sporą część krewnych i znajomych. Do tej wiedzy dorabiam zaś sobie uzasadnienie. Albo opowiadam, że jestem za biedny, by wychować więcej niż jedno dziecko, albo uznaje, że tylko dla jedynaka będę miał czas, albo jeszcze jakieś inne, równie „rozsądne” wyjaśnienia.

Problem polega tylko na tym, że w ten sposób polemizuje nie z Papieską Radą ds. Rodziny, a tym bardziej nie z „fanatycznym” publicystą, ale w jakimś stopniu z samym Bogiem. Jego pierwszym przykazaniem nie było bowiem „bądźcie rozsądni i zabezpieczajcie się”, ani tym bardziej „unikajcie dzieci, jak ognia”, ale „bądźcie płodni i rozmnażajcie się”. W akt małżeński wpisał zaś Bóg nie tylko przyjemność (gigantyczną – trzeba to powiedzieć zupełnie jasno), ale również płodność (która też jest ogromnym szczęściem). Płodność, która jest otwarciem na nowe życie, którego zawsze Dawcą jest Bóg. Taka polemika oznacza w istocie przekonanie, że wie się lepiej niż Bóg, co jest dla nas dobre. A stąd już tylko krok do istoty grzechu pierworodnego, w którym Ewa i Adam uznali, że oni i wąż wiedzą lepiej niż Stwórca, z którego drzewa owoce można spożywać.

Ale to zamknięcie się na życie ma również dramatyczny wymiar doczesny. Odrzucając płodność decydujemy się nie tylko na głód w wieku starszym, ale również na to, że Polska przestanie wkrótce istnieć. To pierwsze jest całkowicie oczywiste. Otóż, jeśli połowa Polek nie będzie miała trójki i więcej dzieci, to system emerytalny (a dotyczy to tak ZUS jak i OFE) padnie w ciągu dwudziestu lat. I z emerytury będą nici, chyba że pomogą nam NASZE własne dzieci. To drugie zaś unaoczniło nam Kosowo. Tam w ciągu pięćdziesięciu lat całkowicie zmienił się skład etniczny. Przeciętna Serbka miała tam bowiem jedno dziecko (tyle, ile przeciętna Polka), a statystyczna muzułmanka siedmioro dzieci. I tak w ciągu pięćdziesięciu lat Kosowo z kolebki serbskości przemieniło się w muzułmańsko-albański raj. Z Polską może zaś być podobnie.

A wybór – czy odpowiadamy na Boże błogosławieństwo i przedłużamy istnienie naszego narodu – zależy od nas!

Tomasz P. Terlikowski, fronda.pl