Pomysł pierwszy – czytamy:)
Ten wpis będzie konkretny – o tym, jak najprościej uczyć, by nauczyć:) Żadni z nas specjaliści edukacji domowej, ponieważ uczymy dzieci w domu dopiero od września. Nie zgłębiamy podręczników metodyki, a mimo to udaje nam się czegoś dzieci nauczyć. Jak to w ogóle możliwe? Po pierwsze, mamy czas i szkoła nam nie przeszkadza. Po drugie, raczej nie przepadamy za nowinkami metodycznymi, za to często korzystamy z, podobno okrutnego, pamięciowego sposobu przyswajania wiadomości – i sprawia nam to przyjemność:). Po trzecie zaś, nasze ambicje również nie wydają się być szczególnie wygórowane. W pierwszych trzech klasach szkoły podstawowej przede wszystkim chcemy nasze dzieci nauczyć czytać i pisać, a tego można się, niestety, nauczyć wyłącznie pisząc i czytając 🙂
Od września możemy nareszcie czytać dużo – między innymi dzięki temu, że zrezygnowaliśmy z kupna podręczników z naklejkami. Nasi chłopcy (8-latek i 5-latek) mają sprecyzowane zainteresowania wojenno – podróżnicze, co zdecydowanie ułatwia nam zadanie. Rola nasza sprowadza się przede wszystkim do dostarczenia dzieciom takich lektur, by chciały czytać coraz więcej.
Najbardziej kochamy historię – przedmioty traktowane po macoszemu we współczesnej szkole dopieszczamy szczególnie:) Nasz ulubiony podręcznik do historii to „Elementarz dla dzieci” państwa Szarków z serii Kocham Polskę (wydawnictwo Rafael). Można go przeglądać godzinami, odpowiadać na pytania do rozdziału – to naprawdę fascynująca lektura dla małych chłopaków. Warto również sięgnąć po najnowszą, bogato ilustrowaną „Historię Polski” tychże autorów. „Dziejów Polski opowiedzianych dla młodzieży” F. Konecznego nie trzeba reklamować. Obeznany w historii 8- latek powinien poradzić sobie z dłuższymi fragmentami, choć to raczej pozycja dla nieco starszych dzieci. Ponieważ gawędziarstwo to najlepszy sposób przekazywania historii, więc serdecznie polecam „Gawędy o broni i mundurze” Kobylińskiego, dla młodszych zaś dzieci sympatyczną broszurkę „Jak powstała Polska?” wydawnictwa Wektory oraz „Historię dla Piotrka”. Warto sięgnąć po „O polskich świętych dzieciom” Ewy Skarżyńskiej, „Patronów Europy” lub opowiadania W. Huenermanna.
A teraz konkrety:) W ramach codziennych lekcji historii syn głośno czyta fragment wybranej książki. Potem, na prowizorycznej osi czasu w pokoju dziecięcym (czerwona taśma przyklejona na ścianie z naklejonymi datami) zaznaczamy omówione wydarzenie. Za pomocą masy mocującej, umieszczamy we właściwych miejscach zalaminowane ( i w tym miejscu gorąco polecam zakup laminarki) portrety królów, hetmanów, kartki z kalendarza powstańczego, rysunki, zdjęcia – wszystko to, co chcemy zapamiętać. W ten sposób unikamy bałaganu, a nawet malutkie dzieci z łatwością dostrzegą, że Bitwa pod Cedynią była dużo wcześniej niż Bitwa warszawska, zaś Biskupin – w ogóle na innej ścianie pokoju. Przepisujemy kodeksy rycerskie, ważne informacje – po to, by ćwiczyć pisanie i czytanie. Proste, prawda?
Co z literaturą? Sami dużo czytamy, nasze dzieci widzą czytających rodziców, więc jest to dla nich naturalne. Zanim jednak zaczęliśmy z synkiem pracować założyliśmy zeszyt, w którym streszcza on każdą przeczytaną książkę. Ten dzienniczek lektur (któż go nie miał) bardzo uporządkował domową pracę. Jeśli korzystamy z audiobooka nasz drugoklasista pisemnie streszcza każdy przesłuchany rozdział. I coraz lepiej mu to wychodzi – zdecydowanie przyzwyczaił się do codziennej pracy. Co zatem czytamy?
Przede wszystkim klasyczne lektury, które sami przerabialiśmy w porządnej (cha, cha) komunistycznej szkole około trzydzieści lat temu, na przykład „Rogasia w dolinie Roztoki”, „Szkołę nad obłokami” i „Razem ze słonkiem”. Świetne są „Laleczki z papieru”. Gorąco zachęcam również do odkurzenia ze starszakami wszelkich powieści zakazanych w czasach komunistycznych – systematycznie zostają one wznawiane przez Polskie Wydawnictwo Encyklopedyczne Polwen w ramach Biblioteki Młodego Polaka – to książki K. Makuszyńskiego, M. Buyno-Arctowej, H. Zakrzewskiej, Z. Żurakowskiej oraz B. Ostrowskiej. By nauczyć dziecko geografii sięgnęliśmy po serię Szklarskiego o Tomku Wilmowskim, który wraz z ojcem bierze udział w wyprawach na dzikie zwierzęta. To był strzał w dziesiątkę. Zaczęliśmy od omawiania Australii z „Tomkiem w krainie kangurów”. Czytając, studiujemy mapy kontynentu, kolorujemy je, nanosimy rzeki i miasta, zaznaczamy łańcuchy górskie, szczyty – to naprawdę wielka frajda i zabawa na długie godziny. Mapy można wydrukować np. z tej strony:
http://www.activityvillage.co.uk/outline_maps.htm
Z Tomkiem Wilmowskim przerobiliśmy już Australię, Afrykę, niedługo zaczynamy omawiać Amerykę Północną. Afryce poświęciliśmy nieco więcej czasu dzięki Sienkiewiczowi. „W pustyni i w puszczy” to powieść, której chłopcy wysłuchali z wypiekami na twarzach. Wspaniała lektura – szczególnie, jeśli połączona jest z studiowaniem map.
Reasumując: nasz plan dnia jest prosty. Może wydawać się niezbyt atrakcyjny, lecz na razie jest bardzo skuteczny. Zaczynamy od bezlitosnego dyktanda i ćwiczeń ortograficznych (z lubianej przez synka „Ortografii bez byków” M. Przwoźniaka, i komiksowej „Ortografii” E. Owsińskiej), a potem czytamy i piszemy, piszemy i czytamy, przeplatając to wszystko matematyką. Pięć dni w tygodniu. Brzmi smutno, lecz takie nie jest. Dla dzieci bardzo atrakcyjne są właśnie treści, które im przekazujemy. Na trudzimy się więc zbyt często przygotowywaniem specjalnych pomocy naukowych, nie są na razie potrzebne. Książki i mapy wystarczają w zupełności. Nie przemęczamy się – zazwyczaj pracujemy trzy, cztery godziny dziennie. Pierwsze oznaki znużenia to sygnał, by wyrzucić śmieci. Na razie działa bez zarzutu. Jestem przekonana, iż działa bez zarzutu również dlatego, że tata, nieobecny 12 godzin dziennie, wieczorem wyznacza synkom materiał do opanowania. A oni nie chcą go zawieść:) Zachęcam więc każdego ojca, by w ten sposób czuwał nad edukacją domową swojego dziecka:)