Nie rozumiem dyskusji na temat bezrobocia wśród młodzieży. To dla mnie jakiś absurd. Sporo ostatnio pisze o tym Gazeta Wyborcza zachęcona raportem Międzynarodowej Organizacji Pracy.
Mówi sie o tym, że ta biedna młodzież tyle się nauczyła, skończyła studia, chciałaby pracować, a nie może. Kochana młodzieży (piszę to mając lat 39) – czy nikt Wam jeszcze nie powiedział, że Wasza wiedza nie jest nic warta? Wasza wiedza jest w Waszych głowach i nikt poza Wami nie jest w stanie sprawdzić, czy ona faktycznie tam jest! Jeżeli Wy sami nie umiecie z niej skorzystać, to nikomu innemu ona się też do niczego nie przyda.
Za czasów Marksa i Engelsa (150 lat temu) liczyła się własność środków produkcji. Ktoś mógł się doskonale znać na wytopie stali, ale jak nie miał własnego pieca hutniczego, to tej wiedzy wykorzystać nie mógł.
Ale dziś? W gospodarce komputerowo-internetowej narzędzia pracy są dostępne praktycznie za darmo. Pieniędzy w bankach jest również za dużo (codziennie dostaję oferty kredytów lub pożyczek; jak słyszę, że ktoś mi chce pożyczyć pieniądze na działalność gospodarczą, to rzucam słuchawką).
Dlatego dzisiaj nie ma sensu pytać: „co umiesz”. Dzisiaj pracodawca chce usłyszeć „co zrobiłeś”.
W normalnej, prywatnej firmie zadaniem każdego pracownika jest zapracować na siebie i na właściciela. Często bardziej opłaca się wynająć jedno biuro czy opłacić wspólne narzędzia, które będą wykorzystywane przez wielu pracowników (nie każdy musi mieć np. własny serwer czy router). Często opłaca się podzielić obowiązki między różne osoby, bo różni ludzie mają różne talenty: jeden lepiej programuje, a drugi lepiej przekona klienta przez telefon. Nie zmienia to jednak faktu, że każdy pracownik musi przynosić zysk – zupełnie tak, jakby był firmą jednoosobową.
Dlatego z wiedzą jest tak jak z urodą – dobrze ją mieć. Ale żeby na niej zarobić, trzeba ją umieć wykorzystywać. A posiadanie tej umiejętności trzeba umieć udowodnić.
Nie jestem jakimś gigantem zarządzania. Zatrudniłem (zrekrutowałem) w życiu jakieś kilkanaście osób. Ale ile razy to robiłem, zawsze interesowało mnie nie to, jaki kto ma dyplom (którego uniwersytetu), ale co w swoim studenckim życiu osiągnął. Jeśli ktoś pisze w CV, że jego pasją są filmy i muzyka, to pytam ile filmów nakręcił lub ile tysięcy osób te filmy obejrzało. Jeżeli ktoś interesuje się sportem, to może zrobił serwis internetowy dla fanów ulubionej drużyny? Jak lubi rajdy samochodowe, to ile z tych rajdów wygrał siedząc obok kierowcy (jako pilot)?
Moja kariera zawodowa zaczęła się od tego, że mając 26 lat obroniłem doktorat z filozofii na najstarszym polskim uniwersytecie. Napisałem doktorat na 1100 stron na temat, który rozumie w Polsce kilka osób (można poczytać go tutaj). A potem sam nauczyłem się HTML i zacząłem pracę jako korektor (tester), poprawiając literówki w serwisach internetowych. Od samego dołu hierarchii zawodowej. Moje wykształcenie nikomu nigdy nie było potrzebne. Doszedłem potem całkiem wysoko, ale nie dzięki wykształceniu, tylko dzięki temu, że pamiętałem biblijną przypowieść o talentach: jak ktoś ma talent, a go nie wykorzystuje, to Bóg zabiera go temu, co ma, a daje temu, co i tak miał już najwięcej. A jak ktoś ma dużo talentów, to musi ciężko pracować, żeby cały czas wszystkie były w obiegu. Gdy wokół mnie pojawiały się okazje, nie pozwalałem im się zmarnować. Niewykorzystane okazje się mszczą.
W Polsce jest bardzo dużo DO ZROBIENIA. Co z tego, że nie za wszystko Wam zapłacą? Jeśli zrobicie coś, co zafascynuje tysiące ludzi, to i tak po jakimś czasie zjawi się ktoś, kto sam się Wami zafascynuje i będzie chciał, byście to dalej robili za jego pieniądze.
Drodzy bezrobotni absolwenci – ile napisaliście książek? Ile zrobiliście serwisów internetowych? Ile tysięcy ludzi z nich korzysta? Jak nie umiecie na te pytania odpowiedzieć, to bądźcie sobie bezrobotni dalej. Tylko nie wyciągajcie ręki po moje pieniądze. Nie mam czasu z Wami gadać, bo mam parszywie dużo rzeczy do zrobienia, a życie jest krótkie.
Marek Jerzy Minakowski
Artykuł pochodzi z bloga minakowski.tek24.pl