Panna Ł. w sklepie z zabawkami


– Co Panna Ł. Chciałaby dostać od Mikołaja? – to pytanie padło w słuchawce po raz kolejny.
Wcześniej zadali je dziadkowie, babcia, teraz ojciec chrzestny. Odpowiadałam na nie już tyle razy, że zabrakło mi koncepcji. Na szczęście przypomniałam sobie list, który niedawno trafił w moje ręce. List do świętego Mikołaja, rzecz jasna.
– Nauszniki! – ucieszyłam się, że oto rozwiązuję dwa problemy naraz, czyli kupna samych nauszników oraz kolejnej propozycji prezentu.
Naprawdę były narysowane i wyraźnie opisane w liście, tuż obok tuniki i rajstop „Agatka”. W tunikę i rajstopy nie chciałam chrzestnego wrabiać.
– Nauszniki to mama może jej kupować, ja pytam o prawdziwy prezent. Jakąś super lalkę?
– Lalkę? – zdziwiłam się. – Nieee, lalek przecież mają dosyć.
Stanęło na tym, że ojciec chrzestny przysłał pieniądze, a ja wybrałam się z Panną Ł. do sklepu. Nie ominęło mnie ani kupowanie nauszników ani wybieranie kolejnego prezentu. Taki już matczyny los. Na dodatek do sklepu z nausznikami musiałam zabrać obu chłopców i jeszcze tego samego dnia Chłopczyk S. z wielką satysfakcją wygadał siostrom, co kupiliśmy. Rozpacz z powodu zepsutej niespodzianki była tak wielka, że Panna Ł. uderzyła w szloch:
– To przynajmniej mi nie mów, gdzie je kupiliście!
Nie pozostało mi nic innego, jak odwrócić jej uwagę:
– Słuchaj, pójdziemy do takiego ogromnego sklepu z zabawkami, gdzie będzie mnóstwo wszystkiego: przytulanki, klocki, samochody, figurki zwierzątek, gry, jakieś materiały plastyczne, a nawet stroje na bal karnawałowy. Najpierw wszystko obejrzymy, a potem wybierzesz sobie jedną rzecz. Co tylko zechcesz, byleby mieściło się w kwocie przysłanej przez wujka. Dobrze?
Dzieci zazwyczaj w takie miejsca nie chodzą. Po pierwsze nie lubię wystawiać ich na działanie zbyt wielu bodźców jednocześnie. Po drugie – my też w takie miejsca nie chodzimy. Zabawki zawsze od kogoś dostają. Zrobiłam jednak mocne postanowienie, by nic dziecku nie sugerować i do niczego nie zniechęcać. Niech ma raz w życiu tę radość.
Przygotowane psychicznie na trudny wybór ruszyłyśmy w głąb sklepu.
– Tu są figurki zwierzątek, tu klocki, tu stroje karnawałowe. Tutaj pluszaki, ciastolina, koraliki, gry – wymieniałam niemal na bezdechu.
Panna Ł. chodziła po sklepie spokojnie, rozglądała się uważnie, a nawet uprzejmie komentowała pokazywane jej przedmioty. Uprzejmie, choć bez większego zainteresowania. Do momentu, aż trafiłyśmy w najdalszy kąt, gdzie na półkach leżały lalki. Tu nabrała dużo powietrza w płuca – i została. Zdziwiłam się w duchu, że przecież lalek ma dość. Oraz że wcale nie zatrzymała się przy tych typu Barbie z kolorowymi strojami. Ani tych z długimi włosami do czesania (o przepraszam, do stylizacji). W ostatnim kącie leżały lalki – dzidziusie.
„Ale przecież ty masz w domu prawdziwego dzidziusia” – przemknęło mi przez myśl. Zacisnęłam jednak zęby i zgodnie z wcześniejszym postanowieniem nic nie powiedziałam. Drugi raz je zacisnęłam, gdy zobaczyłam ceny. Chyba zbyt rzadko chodzę w takie miejsca i dlatego nie mam pojęcia o podstawowych sprawach. „Ostatecznie to ma być prezent od chrzestnego” – tłumaczyłam sobie w duchu. I cieszyłam się, że nie dał trzy razy tyle, bo też można by bez problemu je wydać. Na jedną lalkę.
Panna Ł. wybierała długo. Chodziła w tę i z powrotem i tylko pytała o ceny:
– A ta się mieści?
Oglądała takie z dłuższymi i krótszymi włoskami, leżące na brzuszkach i na pleckach, śpiewające i płaczące, a nawet taką pijącą i sikającą.
– Chcesz taką? – spytałam.
– A po co mi lalka, która sika? – zapytała z dziwnym uśmiechem. W końcu ma w domu prawdziwego dzidziusia, który i sika i wie, że to nic specjalnego.
Wreszcie wybrała. Pan Łyżeczka skrzywił się na widok jej różowiutkiego ubranka, ja w duchu krzywiłam się, że przecież tyle lalek jest w domu. Panna Ł. jednak ruszyła pewnym krokiem ze swoim nowym dzieckiem do samochodu.
– Na imię ma Amelka – oświadczyła szczęśliwa.
Ona szczęśliwa, a ja mam kłopot. Po pierwsze, lalka płacze. Podchodzę z zewnątrz do samochodu i nie wiem, kto tam w środku tak zawodzi – lalka czy Chłopczyk J. I który smoczek w związku z tym podać.
Po drugie, znów przekonałam się, że moje wyobrażenia o świecie dzieci mają się nijak do rzeczywistości. Bo można dzieciom dać wszystko, co nam się wydaje ciekawe, twórcze albo potrzebne, a taka dziewczynka i tak wybierze zwykłą lalkę.
Po trzecie przypomniałam sobie Alę. Stała na półce w sklepie z zabawkami, pewnie jedyna, bo tak wtedy bywało. Moja mama powiedziała, że przecież w domu mam już dość lalek, nawet podobnych do tej. I że droga. A potem znalazłam ją pod choinką i stała się moim własnym dzieckiem. Najpiękniejszym, najlepszym i tylko moim. Tak to już z mamami i córkami bywa.
Tekst pochodzi ze strony panilyzeczka.salon24.pl