Z ręką w nocniku


Będąc lata temu na Sycylii, nie mogłam się nadziwić, że po godzinie 22 na ulicach Palermo młode kobiety i 17-18 letnie dziewczyny, można było zliczyć na palcach jednej ręki. Znajoma Włoszka, którą zapytałam o ten fenomen, spojrzała na mnie jak na człowieka nie pojmującego rzeczy oczywistych. „U nas” – powiedziała – „niepełnoletnie siedzą o tej porze w domach. A młode kobiety? Cóż… Chyba siłą przyzwyczajenia nie szukają nocnych atrakcji na mieście”.

Ale chwila… Jak to: siedzą w domach? Nie chodzą po dyskotekach, knajpach, barach? Chodzą, oczywiście – sporadycznie i ze swoimi mężczyznami. Same – nigdy.

Dlaczego? Bo nie wypada. Bo mama z babcią nauczyły, że nocne życie nie jest wskazane dla płci pięknej, że nocne życie może prowadzić kobieta-żona wraz ze swoim mężem, kobieta swojego mężczyzny wraz z nim (w ekstremalnych przypadkach prowadzi je też kobieta lekkich obyczajów) ale na pewno nie koleżanka z koleżanką. Bo zdaniem mamy i babci, kobieta nie powinna mieć potrzeb tak niskich, jak mężczyzna. Bo mama i babcia uważają, że kobieta nie powinna szukać remedium na troski w alkoholu podawanym w miejscu wymyślonym dla mężczyzny i przez mężczyznę. Bo mamie i babci obce jest myślenie, które stawia w jednym rzędzie prawo do upijania się mężczyzny i kobiety. Siedzieć i rozmawiać z koleżanką – owszem – przed 22 i nie przy alkoholu, a jeśli przy alkoholu – lampka wina, góra dwie, dla smaku i zdrowia wystarczą.

Kobieta, mówią mamy i babcie, powinna się szanować: każda z nas ma gdzieś w środku niepisane prawa, własny kodeks moralny, który powinien skutecznie powstrzymywać przed robieniem rzeczy niewłaściwych. Rzeczy niewłaściwe to te uderzające w naszą godność. W godność kobiety może uderzać ona sama wypijając chociażby, czy to w miejscu publicznym, czy w zaciszu domowych pieleszy zbyt dużą ilość alkoholu. I to zarówno nie mając u boku swojego mężczyzny, jak i z nim.

Prawdziwej kobiecie nie przystoi być pijaną. Prawdziwa kobieta wie, kiedy lampka wina zaczyna upijać i pić przestaje. Albo inaczej: prawdziwa kobieta powinna to wiedzieć, powinna przestać.

Jeśli jednak współczesnej młodej kobiecie powiemy, że nie wypada, aby wieczorami chodziła z koleżankami po barach, klubach, pubach, popuka się w głowę. Bo czy jest coś złego w tym, że chce spędzić czas ze swoimi psiapsiółkami, rozerwać się, odpocząć, zapomnieć chociażby o ciężkim dniu w pracy? Nie – w tym nie. O ile (właśnie) się szanuje.

Wszelkie statystyki jednak pokazują bardzo wyraźnie, co się dzieje z dzisiejszymi kobietami. Społeczeństwa lepiej rozwinięte notują coraz większy odsetek alkoholiczek, na ulicach spotykamy więcej kobiet niż mężczyzn z papierosami w ustach, kobiety coraz częściej dopuszczają się przestępstw, mordów, gwałtów, biją mężczyzn. Są coraz bardziej agresywne. Wszystko przez lansowany model życia. Wszystko przez „wyzwolenie” traktowane jako wolność bez ograniczeń, zabijające kobiecość.

Ryba psuje się od głowy. Patologia w rzeczach drobnych i na pozór bez znaczenia, odbija się czkawką na całości. Jeśli nie chcemy, żeby nasze córki łapały za noże, latały na mecze, a po meczach na „ustawki”, musimy działać. Nie przyzwalać.

Drink ze słomką w pubie nie jest niczym złym. Zaś wódka pita łeb w łeb z kolegą…

Czasy się zmieniły, zmieniła mentalność. Większość współczesnych rodziców coraz częściej jest dla swoich dzieci przyjaciółmi a nie wychowawcami. Mamy i babcie nie mają nic do gadania, albo – co gorsza – nic do przekazania. Widok dziewczyny pijącej wódkę z kumplami jest dla wielu normą.

Tak być nie może.

Kobieta, jako ta delikatniejsza, piękniejsza, dumniejsza przedstawicielka ludzkości powinna być aniołem w świątyni własnego ciała. A nie upitą Marleną Dietrich z petem w ustach. Taki wizerunek kobiety „wyzwolonej” kreowały emancypantki, takimi chcą nas widzieć feministki, a my jak te głupie cielaki, poddajemy się zgubnej modzie i niszczymy swoją kobiecość.

A na koniec budzimy się z ręką w nocniku zdziwione, że nie traktuje się nas jak prawdziwe damy.


Magdalena Żuraw, GP