Hasło to skojarzy się najpierw z racjami moralnymi. Słusznie, ale chociaż dzieci warto mieć przede wszystkim z miłości, to także z powodów bardziej praktycznych. Choćby takich jak to, że obecny system emerytalny musi upaść.
Od tych motywów praktycznych zacznę, inspirowany teologiczną zasadą, że „łaska zakłada naturę”. Oznacza to, iż dobra duchowe i moralne mają pewną bazę w tym, co materialne. Duch uruchamia jakby możliwości tkwiące w człowieku jako istocie ziemskiej. Moralność chrześcijańska nie opiera się na negacji strony materialnej, lecz na jej wykorzystaniu i właściwym ukierunkowaniu — chociaż pod wpływem greckiego platonizmu znaczenie ciała i materii bywało przez chrześcijan zaniedbywane. Dodam, że na tej samej zasadzie zło moralne i duchowe bazuje na słabościach materialnych.
Konieczność rodziny
Rodzina jest podstawową i powszechną komórką społeczną. Dotyczy to wszystkich społeczeństw ludzkich. Refleksja nad tym doprowadziła starożytnych Greków do wniosku, że społeczność lokalna i państwo zbudowane są na zasadzie współpracy rodzin i na wzór rodziny, na jej bazie. Pojęcie narodu też opiera się na poszerzeniu pojęcia rodziny. Tak jest i w Biblii: Izrael to rodzina.
Okazuje się również, że tam, gdzie rodzina jest osłabiona, obserwujemy zarazem kryzys demograficzny: społeczności kurczą się liczebnie. Towarzyszy temu narastanie przestępczości i narkomanii.
Tak to wygląda ogólnie, ale sprawa przedstawia się identycznie z perspektywy jednostki. Dziecko koniecznie potrzebuje dla rozwoju matki i ojca, a jeszcze lepiej, gdy ma także rodzeństwo i innych krewnych. Trudności w nauce oraz problemy psychologiczne i życiowe zdarzają się częściej w rodzinach niepełnych, a najczęściej u wychowanków domów dziecka. Następnie, ludzie znajdują spełnienie w potomstwie. Mimo reklamowania singli, nie założenie rodziny uchodzi przeważnie za porażkę względnie za akt egoizmu, chyba że wynika z podjęcia innych zadań, niemniej ważnych.
Rzeczą równie powszechną jak rodzina okazuje się jej społeczna aprobata. Przykazania Dekalogu zakazujące zdrady małżeńskiej i nakazujące cześć dla rodziców mają odpowiedniki we wszystkich cywilizacjach. Powszechnym zjawiskiem, tak biologicznym jak moralnym, jest też opieka nad potomstwem. Odpowiadają temu z reguły przepisy prawne.
Pozytywna ocena rodziny stanowi ponadto konieczną podstawę dla zaistnienia wspólnot większych. Jeśli nie chroni się rodziny i jeśli więzi rodzinne nie widziane jako moralnie dobre, trudno sobie wyobrazić zbudowanie więzi społecznych między ludźmi odleglejszymi od siebie, powstanie narodu czy państwa — chyba że na zasadzie zewnętrznego przymusu.
Państwo przeciw rodzinie
Skąd zatem kryzys rodziny? W społecznościach zachodnich jego źródła można szukać w przeroście państwa i w związanych z tym ideologiach.
W zestawieniu z wiekami dawniejszymi państwa dzisiejsze spełniają znacznie więcej funkcji, dysponują też znacznie większymi środkami materialnymi i kadrami. Wystarczy zauważyć, że do XIX wieku sektor publiczny normalnie nie wydawał więcej niż kilkanaście procent produktu narodowego, gdy dziś zwykle od jednej trzeciej do dwóch trzecich (u nas połowa). Tyleż wynoszą więc podatki, co jest zamaskowane przez ich wielość i ukrywanie ich w cenach. W Polsce struktura podatków i składek jest taka, że żyjący z pensji oddają jeszcze więcej, według różnych szacunków od dwóch trzecich do czterech piątych.
To się przekłada na rodzinę. Najpierw materialnie: skoro gros wpływów podatkowych pochodzi od zwykłych ludzi, powyższe proporcje oznaczają, że przeciętna rodzina oddaje państwu większość dochodów, utrzymując miliony urzędników i dostając wprawdzie w zamian pewne świadczenia, ale niskiej jakości. Wśród tych świadczeń bardzo mało jest wsparcia dla rodzin. Tym samym nie starcza na dzieci.
Skutki te nie są może zaplanowane, rządzący przynajmniej po części wierzą w państwo opiekuńcze, sądząc, że powiększając obciążenia zdobywają środki na pomaganie obywatelom! Istnieją też zjawiska cywilizacyjne, które osłabiają rodzinę w sposób niezamierzony, jak telewizja, której oglądanie wypiera spojrzenia i rozmowy w domu. W dziedzinie prawa osłabianie rodziny ma jednak charakter świadomy.
Wyrazem tego jest zwłaszcza dopuszczalność aborcji, czyli zabijania dzieci przed narodzeniem. Wyrazem tego są ułatwienia rozwodowe, a ostatnio w krajach zachodnich forsowanie niby rodziny w postaci związków homoseksualnych. Wyrazem tego jest państwowe szkolnictwo, które ściśle reguluje, czego należy uczyć obywateli, natomiast rodzice nie mają na to wpływu. Wyrazem tego jest wreszcie wtrącanie się do wychowania: mamy już w Polsce ustawę, która tak szeroko definiuje przemoc w rodzinie, że praktycznie zakazuje wymagań i karcenia dzieci, a przy tym ułatwia ich odbieranie rodzicom, chociaż już przy dotychczasowej kontroli sądowej możliwości takiej nieraz nadużywano.
Odnotujmy, że podobne mechanizmy kierują państwo przeciwko Kościołowi. Od ponad dwóch wieków państwa zajmują obszary, którym się Kościół dawniej zajmował (szkoła, opieka społeczna), oraz zabierają jego majątek. Wydają przepisy prawne sprzeczne z głoszoną przez chrześcijaństwo moralnością. Na różne sposoby ograniczają działalność publiczną chrześcijan i dyskryminują ich, a to pod pretekstem, że przestrzeń publiczna ma być neutralna. Przez tę przestrzeń rozumieją wszystko poza ścianami prywatnych mieszkań i kościołów.
Tłem tych działań jest ideologia lewicowa, a więc kolektywistyczna i totalitarna, wroga osobistej wolności. Uznanie autonomii osoby i rodziny jest dla lewicy nie do zniesienia już od czasów Marksa i Engelsa, głoszących walkę z rodziną jako ostoją konserwatyzmu i religii. Lewicowi ideolodzy to chorzy z nienawiści głupcy, nieświadomi, że wraz z rodziną zniszczą społeczeństwa, w których żyją i które chcą przekształcać, gdyż bez normalnego życia rodzinnego zanikną one w ciągu paru pokoleń.
Skutki demograficzne i ekonomiczne
Skutki tych zjawisk są bardzo widoczne, tyle że na skutek lewicowej i rządowej propagandy mało kto je wiąże z przyczynami. Znowu zacznę od kosztów utrzymania państwa. Na skutek wzrostu obciążeń podatkowych rodzice pozbawieni są możliwości wyboru między skromniejszym choćby utrzymaniem kilkorga dzieci, a gromadzeniem oszczędności. Nadwyżkę przejmuje bowiem władza, a zwykły człowiek może godnie utrzymać jedno-dwoje dzieci. Matki małych dzieci są przymuszone przez sytuację do pracy zawodowej. Feminizm podważa ich motywację.
Obowiązkowe składki emerytalne przyczyniają się znacznie do ograniczania liczby dzieci. Kiedyś oparciem na starość był bądź nagromadzony w ciągu życia majątek, bądź potomstwo. Wysokie podatki zamykają większości ludzi obie drogi. Zarazem obietnica emerytury powoduje, iż ludzie łudzą się, że i tak będą mieli znośnie na starość. Po co wydawać na dzieci?
Tymczasem utrzymanie emerytów zawsze opiera się na pracy przyszłych pokoleń, a nie na dziś płaconych i dziś wydawanych przez władzę składkach; nie na papierowym i umownym pieniądzu. Kłamliwych obietnic dobrej emerytury nie będą w stanie spełnić przyszłe rządy i przyszłe mało liczebne pokolenia. Na Europejkę przypada dziś półtora dziecka (poza Francją). To oznacza to nędzę dzisiejszych młodych za pięćdziesiąt lat. Ujawnia to też niedorzeczność tezy lewaków i zielonych, że grozi nam przeludnienie.
Faktycznie wisi nad nami co innego: starzenie się społeczeństw, bankructwo systemów emerytalnych, bieda starych, załamanie gospodarcze wynikłe z nadmiernych podatków oraz z konkurencji krajów, w których biurokracja nie dusi tak bardzo życia gospodarczego i społecznego. Drugi problem to imigranci muzułmańscy, którzy dzieci mają, ale których obcość kulturowa grozi wstrząsami i likwidacją Europy jako takiej. Tak więc warto mieć dzieci dla własnej przyszłości i dla przyszłości świata, w którym żyjemy. Dla siebie i dla innych.
Modele rodziny
Skutki psychologiczne i moralne uwarunkowań ekonomicznych oraz ekspansji ideologii antyrodzinnej dadzą się dostrzec w zmienionym na gorsze modelu rodziny. Zamiast pary rodziców żyjących wspólnie i co najmniej dwójki dzieci, czyli zamiast rodziny bogatej w relacje i powiązanej z innymi krewnymi, zamiast tego, co mieć warto, przeważają układy inne.
Oczywiście, zawsze tak było, że ten najlepszy model nie każdemu udawało się zrealizować. Przeszkodą mogła być bieda, choroby, zła „druga połowa”. Z tych przyczyn ludzie najlepszej woli także i dzisiaj nie mogą mieć tylu dzieci, ile pragną, i w ogóle żyć, jak by chcieli. Przede wszystkim jednak napotykają na trudności zewnętrzne. Dlatego trudno o rodziny świadomie wielodzietne, na których dawniej opierał się rozwój demograficzny.
Zamiast tego zaczynają przeważać postacie rodziny, które dają ich członkom mniej. Małżeństwa od początku chybione (kościelnie nieraz zawarte nieważnie, a więc nawet rozwiązywalne, lecz nie bez szkody dla obojga i dla dzieci). Pary z jednym dzieckiem, często będącym skutkiem „wpadki”, co oznacza, że i małżeństwo i dziecko nie bardzo były chciane. Ale jeśli nawet chciane było, bez rodzeństwa trudniej mu będzie dojrzeć i nauczyć się relacji z innymi. Pary rozwiedzione, ze zranionymi dziećmi, chowanymi bez ojca. Porzucone i porzuceni, rozpamiętujący swoją klęskę. Pary skłócone i patologiczne, złość wyładowujące na dzieciach. Drugie związki, czasem z oglądaniem się na poprzednie, a czasem powstałe kosztem poprzednich, z czyjąś krzywdą. Pary bezdzietne, często z powodu skrobanek bądź piguł hormonalnych. Pary mieszkające razem, bez dziecka, ale z psem. Dziadkowie bez wnuków.
Niby to wszystko wiemy, ale trzeba sobie uświadomić, jaką tragedią jest powszechna ułomność rodzin. Większość ludzi w Polsce ma przez to zepsute życie. Nie znają szczęścia i nie znają miłości.
Szkoła miłości
Głównym terenem i główną szkołą miłości pozostaje bowiem rodzina. Jeśli warto mieć dzieci, to w ostatecznym rachunku właśnie dlatego. Chrześcijaństwo głosi miłość bliźniego. Niech nam nie umyka, że to słowo znaczy bliski (i tak samo było po grecku i hebrajsku). Miłość do najbliższych jest pierwsza i podstawowa, choć trzeba ją poszerzać na innych, jakich spotkamy na swojej drodze. Ta miłość nie jest samym przeżyciem, lecz dążeniem do dobra innych i musi znajdować wyraz w czynie.
Nauka miłości wychodzi od zakochania, choć jego związek z miłością w sensie chrześcijańskim nieraz się podważa. Tymczasem płciowość i zachwyt dla innej osoby wyrywa nas z egoistycznego zajęcia się sobą, zmusza, byśmy poszukali wspólnego dobra i szczęścia. Dlatego Pieśń nad Pieśniami, która pokazuje miłosny zachwyt pary narzeczonych, należy do Pisma Świętego.
Po zakochaniu — małżeństwo, a więc bezterminowy dar i obietnica. W małżeństwie człowiek nie należy już do siebie. Powinien i może realizować słowa Jezusa, że więcej jest radości w dawaniu niż w braniu (Dzieje Apostolskie 20, 35). Doskonale wiemy, że bliskość powoduje też tarcia, ale przecież miłość nie jest czymś łatwym, lecz wymaga trudu i ofiary, poświęceń i przebaczania.
Od małżeństwa do dzieci. Pojmowane często jako kłopot, ale w istocie są one najpierw darem. Słusznie mówią czasem zakochani „daj mi dziecko”, bo ono jest darem dla najbliższej osoby, darem wzajemnym i nieodwołalnym. Dać dziecko i je otrzymać uczy miłości. A potem uczymy się miłości troszcząc się o dzieci. One się uczą dzięki tej trosce i zaczynają się troszczyć o innych.
Rodzina ułomna uczy tego wszystkiego połowicznie. Ile jest dzieci, których ojciec odszedł albo został odepchnięty — czy takie dziecko zrozumie, co to znaczy Bóg Ojciec? Dzieciom z rodzin rozbitych trudniej być dobrymi małżonkami i rodzicami.
Wielkość miłości rodzinnej sprawia również, że właśnie ona stała się modelem dla wszelkiej miłości. Przedstawia miłość bliźniego i jej uczy. Więzi między rodzicami a dziećmi oraz między braćmi i siostrami są też modelem dla miłości między chrześcijanami. Więcej: Biblia porównuje miłość między Bogiem a ludźmi do małżeństwa i do rodzicielstwa. W teologii Kościół to oblubienica Chrystusa, a my to dzieci Boga, naszego Ojca. On też sądzi, że warto.
Michał Wojciechowski
Źródło: „Polonia Christiana” 2011 nr 1 i salon24.pl