Albo podejmiemy dobre, sprawdzone wzorce rodzinne i przeniesiemy je na kolejne pokolenia, albo będziemy dalej dryfować ku zagładzie
Z dr Ireną Kowalską, demografem ze Szkoły Głównej Handlowej, rozmawia Małgorzata Goss
Polskie społeczeństwo starzeje się w błyskawicznym tempie. Wskaźnik dzietności (1,3 dziecka na kobietę), należy do najniższych w Europie. Jak odwrócić ten trend?
– Zmiana trendu liczby urodzeń nie jest możliwa w sytuacji, gdy kandydatkami na matki są coraz mniej liczne generacje kobiet w wieku 19-34 lata, kiedy plany macierzyńskie są realizowane najczęściej. Po szczycie urodzeń zanotowanym w naszym kraju w 1984 r., czyli 27 lat temu, w kolejnych latach przychodziło na świat coraz mniej dzieci, co jest i będzie jednoznaczne z redukcją generacji potencjalnych matek obecnie i w najbliższych latach. Mniejsza liczba matek determinuje ograniczenie liczby rodzonych przez nie dzieci. A jeśli do tego dodać fakt coraz częstszego ograniczania wielkości rodziny do jednego lub dwojga dzieci (w 2009 r. dzieci pierwsze i drugie stanowiły ponad 85 proc. ogółu zanotowanych urodzeń) nie sposób oczekiwać wzrostu liczby urodzeń pożądanego do zapewnienia przynajmniej prostej zastępowalności pokoleń oraz zabezpieczenia starzejącego się społeczeństwa w środki niezbędne do utrzymania po przejściu na emeryturę lub rentę.
Optymalnym rozwiązaniem dla kobiety byłoby zapewnienie jej możliwości godzenia roli matki z zaangażowaniem zawodowym. Tu zaś pojawia się problem opieki przedszkolnej nad dzieckiem. O żłobkach celowo nie wspominam, bo oddanie dziecka przed ukończeniem trzeciego roku życia do placówki nie powinno być, moim zdaniem, wzorcem do naśladowania. Kobieta winna mieć zagwarantowane prawo wyboru. Jeśli życzeniem rodziców jest opieka nad małym dzieckiem i jego wychowywanie w domu – należy im to umożliwić przez odpowiednie wsparcie materialne.
Wsparcia materialnego nie ma, natomiast uchwalona została ustawa żłobkowa.
– Polityka w naszym kraju za główny cel stawia sobie raczej nakłanianie kobiet do jak najszybszego powrotu na rynek pracy. W uzasadnieniu powołujemy się na znacznie wyższe wskaźniki aktywności zawodowej młodych matek w Europie Zachodniej i Północnej. Prawdą jest, że na tle 27 krajów Unii Europejskiej wypadamy gorzej, jeśli chodzi o odsetek matek pracujących i mających dzieci w wieku żłobkowym, bo w Unii wynosi on 42,4 proc., natomiast w Polsce – 36,1 procent. Ale jednocześnie warto mieć na uwadze, że opieki matki nad najmłodszymi dziećmi nie jest w stanie zastąpić najlepiej funkcjonująca instytucja, zwłaszcza wtedy, gdy standardy tej opieki pozostawiają wiele do życzenia. W założeniach zawartych w uchwalonej ostatnio ustawie żłobkowej przewiduje się, że pod opieką jednej wychowawczyni ma się znajdować ośmioro zdrowych dzieci. Trudno wyobrazić sobie, aby jedna osoba była w stanie właściwie zająć się nie tylko ósemką dzieci w wieku pół roku czy roku, ale nawet dwulatkami. Przecież te dzieci potrzebują jednocześnie być przewinięte, napojone, nakarmione. A już tym bardziej nie sposób wyobrazić sobie pod opieką jednej osoby pięciorga dzieci, z których jedno może być niepełnosprawne. Matki z trudem sobie radzą z trojgiem małych dzieci, nawet gdy są to dzieci zdrowe, a przecież kochając – dają z siebie wszystko. Pamiętajmy, że opiekunka jest tylko opiekunką. Nie każda jest gotowa oddać serce obcemu dziecku. Dlatego nietrudno przewidzieć, że dzieci, które pójdą do żłobka w wieku pół roku, lub roczniaki, a nawet dwulatki mogą się czuć opuszczone.
Jak wpływa na psychikę dziecka brak matczynej opieki w pierwszych latach życia?
– Psycholodzy twierdzą, że małe dziecko buduje swoje relacje z osobą, która się nim opiekuje nie sporadycznie, ale przez dłuższy okres, a relacje, powstałe w najmłodszym wieku, mają decydujący wpływ na późniejszą umiejętność budowania więzi społecznych. Jeśli się okaże, co jest wysoce prawdopodobne, że opiekunki w żłobku będą się zmieniały, to dziecko nie będzie wiedziało, kto jest kim i jak traktować poszczególne osoby. To bardzo niebezpieczne. Nie doświadczając ciągłości oddziaływania, dziecko może zagubić się w późniejszych relacjach z otoczeniem.
Matka z dzieckiem do trzeciego roku życia powinna być odrębnie traktowana w ramach polityki prorodzinnej?
– Powinniśmy zrobić wszystko, by dzieci do lat trzech mogły być pod opieką matki lub innej osoby z najbliższego otoczenia. Może to być także ojciec, jeśli matka ma lepszą pracę, a on ma predyspozycje do zajmowania się dziećmi. Ważne, by małe dziecko było kształtowane przez najbliższych, a nie przechodziło z rąk do rąk, od jednej opiekunki do drugiej. Ten kierunek legislacyjny jest niewłaściwy.
Trwa dyskusja nad podniesieniem wieku emerytalnego kobiet. Jak wynika z badań, są one temu zdecydowanie przeciwne, mimo obietnicy wyższych emerytur.
– To kolejne niebezpieczne rozwiązanie, które może uderzyć w rodzinę. Kobieta przez większość życia godzi rolę macierzyńską i zawodową, więc praca do sześćdziesięciu lat naprawdę jej wystarczy. Po osiągnięciu tego wieku może opiekować się wnukami, umożliwiając tym samym ich rodzicom dzielenie obowiązków zawodowych i rodzinnych. Powyższy wariant rodzinnego wspomagania jest jednym z wielu możliwych. Bywa, że pracująca babcia wspiera finansowo córkę, która opiekuje się małym dzieckiem. Tej specyfiki polskiej rodziny nie wolno niszczyć. Przy dokonywaniu wyboru optymalnego wariantu potrzebna jest elastyczność. Prawo powinno pozostawić kobiecie decyzję, czy chce później przejść na emeryturę. Jeśli woli pracować dłużej – niech pracuje, ale nie należy jej do tego zmuszać. To powinno być jej uprawnieniem, a nie obowiązkiem.
Czy wprowadzenie obowiązku przedszkolnego od piątego roku życia dziecka to właściwe rozwiązanie?
– W tej sprawie także należałoby pozostawić rodzicom wybór. Któż lepiej od nich potrafi zidentyfikować potrzeby dziecka, określić, co jest dla niego najlepsze? Z pewnością nie urzędnik, który go nie zna i który podporządkowuje wszystkie dzieci jednakowym standardom. Zgadzam się natomiast z tym, że wszystkie pięciolatki, które rodzice chcą posłać do przedszkola, powinny tam mieć zapewnione miejsce. Jeśli państwo nie jest w stanie stworzyć dostatecznej liczby miejsc w przedszkolach, a jak dotąd celu tego nie dało się osiągnąć, powinno zapewnić dofinansowanie tym rodzicom, którzy zmuszeni są posyłać dzieci do prywatnych placówek.
Jaka pomoc potrzebna jest rodzicom wychowującym starsze dzieci i młodzież?
– Skrócenie nauki w szkole podstawowej i wprowadzenie gimnazjów spowodowało, że w każdej ze wspomnianych typów szkół dzieci są krótko i żadna z nich tak naprawdę ich nie wychowuje. Gimnazja to jedno z najgorszych rozwiązań, jakie można było wprowadzić do szkolnictwa. Zachód doświadczył tego wcześniej, a my – świadomi negatywnych konsekwencji – mogliśmy tych błędów uniknąć. Gimnazjum zdeformowało rytm nauczania i wychowania. Właściwie mamy wychów, a nie wychowywanie. Wiek gimnazjalny jako okres przejścia z dzieciństwa do dorastania jest najtrudniejszym etapem w rozwoju młodego człowieka. Wyrwanie go ze środowiska uczniów szkoły podstawowej, w którym spędził sześć pierwszych lat nauczania, i „wrzucenie” go do gimnazjum na kolejne trzy lata – wyjątkowo ważne, ale i trudne dla rozwoju młodzieży – niesie ze sobą zgubne efekty.
Gimnazjaliści to już nie dzieci, ale jeszcze nie dorośli, choć za takich często uchodzą. Jednym z dowodów na potwierdzenie tej tezy jest wysoka przestępczość wśród młodzieży gimnazjalnej, notowana zarówno na terenie placówek oświatowych, jak i poza nimi. Według danych GUS, w 2008 r. wobec 7350 nieletnich w wieku 13-15 lat sądy powszechne prawomocnie orzekły środki wychowawcze w związku z demoralizacją, a w stosunku do 19 370 nieletnich – środki wychowawcze, poprawcze lub kary w związku z czynami karalnymi. Statystyki policyjne informują, że w 2009 r. na terenie szkół podstawowych i gimnazjów popełniono 10 895 przestępstw, w tej liczbie 3918 przestępstw rozbójniczych, w 2639 przypadkach była to kradzież cudzej rzeczy, w 2208 – czyny przynoszące uszczerbek na zdrowiu, a w 1021 – udział w bójce lub pobiciu. Uzupełnieniem tej statystyki było 650 kradzieży z włamaniem oraz 433 przestępstwa narkotykowe.
Rodzice mają mało czasu, dzieci siedzą przy komputerach, czerpiąc z sieci złe wzorce, lub wałęsają się w poszukiwaniu przygód. To, co można w tej sytuacji zrobić, to przygotować szeroką ofertę zajęć pozalekcyjnych, sportowych, kółek zainteresowań, spotkań z ciekawymi ludźmi. Rodzice powinni organizować się i wnioskować do samorządów o fundusze na takie zajęcia, szukać animatorów. Zamożni rodzice prywatnie organizują dzieciom zajęcia, pozostali – a tych jest więcej – nawet się nie orientują, gdzie się można ubiegać o dofinansowanie.
Dużo się mówi ostatnio o zwiększeniu liczby dzieci, niewiele zaś o konieczności zaprzestania eksperymentów wychowawczych i wsłuchania się w rzeczywiste potrzeby rodzin. Czy zmiana podejścia w tym zakresie miałaby wpływ na demografię?
– Radosne dzieciństwo jest koniecznym warunkiem, by dorosły człowiek chciał mieć dzieci. Owocuje ono także większą liczbą dzieci w przyszłości. Jest to działanie obliczone na pokolenia. I odwrotnie – bolesne doświadczenia z dzieciństwa powodują, że nie chcemy, by doświadczyły tego nasze dzieci i obawiamy się je mieć. Polskie społeczeństwo się starzeje. Dzisiaj jeszcze możemy zapewnić emerytom świadczenia, ale gdy zapaść demograficzna się pogłębi i dojdzie do sytuacji, gdy dwie osoby pracujące będą musiały zapewnić świadczenia trzem emerytom – może się to okazać bardzo trudne, jeśli nie niemożliwe. Albo więc podejmiemy dobre, sprawdzone wzorce rodzinne i przeniesiemy je na kolejne pokolenia, albo będziemy dalej dryfować ku zagładzie.
Dziękuję za rozmowę.
Źródło: Nasz Dziennik